KĄCIK GERIATRYCZNY


Drogi internauto! Oto jesteś w zakładce którą włada Michał Jaworski. Znajdziesz tu relacje i zdjęcia z wielu niezwykłych miejsc. Takich o których odwiedzeniu marzymy wszyscy  ale i takich do których z własnej woli byśmy się nie wybrali, a po lekturze tekstów Michała wpiszemy je natychmiast na listę priorytetów.

Czekają Cię tu jedne z najciekawszych, najbardziej inteligentnych, iskrzących dowcipem relacji o podróżach jakie znajdziesz w polskim internecie. Każda podróż Michała jest poprzedzona miesiącami studiów, wertowania przewodników, wywiadów z ludźmi, badania źródeł historycznych i podróżniczych smaczków. Każda opisana tu podróż to skondensowane kompendium tego co zjeść, zobaczyć, czego i gdzie posłuchać, a co spokojnie możemy sobie podarować. Z czasem Michał  udostępnił swój "Kącik Geriatryczny" innemu autorowi, sprawując pieczę nad jakością prezentowanych tekstów. Krótkie autobiografie autorów znajdują się w pierwszej ikonce "Autorzy". Od "Manifestu Geriatrycznego" polecam zacząć swoje obcowanie z Kącikiem Geriatrycznym wszystkim którzy są tu po praz pierwszy.

Rafał Król

Manifest Geriatryczny 2011

Długotrwałe badania prowadzone przez szereg najpoważniejszych placówek badawczych świata*) wykazały, że zjawisko podróżowania w celach poznawczych – w odróżnieniu od podróżowania w celach handlowych - można podzielić na kilka grup. Podstawowe rodzaje są następujące:

Turystyka próżniacza, zwana także wow!turystyką (czytaj: łał!turystyką) to odwiedzanie miejsc, których nazwami będzie można zaimponować znajomym i które w jak najmniejszym stopniu mają różnić się od oryginalnego biotopu osoby podróżującej.

Hotel ma wyglądać tak jak hotele w kraju pochodzenia turysty i najlepiej należeć do znanej sieci. Pokój ma być wyposażony w meble i sprzęty przypominające dom turysty, a zwłaszcza w telewizor. Miejsca wypoczynku (bar, dyskoteka, klub) mają w maksymalnym stopniu przypominać znane z domu przybytki rozrywki np. ta sama muzyka, te same napitki. Restauracje powinny serwować ten sam rodzaj pożywienia jaki jest znany z domu. Wokół powinni w formie masowej wypoczywać rodacy próżniaka. Dopuszczalną różnicą jest klimat - powinien on być zdecydowanie cieplejszy (palmy, piasek, ciepłe morze) lub też nieco chłodniejszy (pokryte wyciągami narciarskimi góry). Turystyka próżniacza powoduje powstanie „przemysłu turystycznego”, czyli maszynerii wyciągającej maksymalną ilość kasy w możliwie krótkim czasie za minimalną usługę (tzw. wskaźnik urobku).

Określenie „wow!turystyka” pochodzi z typowego dialogu pomiędzy osobnikami A i B, który dla przykładu przytaczamy:

A: Gdzie byłeś w tym roku?

B: Na Domini-gipcie.

A: Wow!!

Osoba B uzyskała podstawowy oczekiwany efekt, czyli wzbudzenie dźwięku „wow”. Wzmocnienie sygnału można uzyskać podkreślając, że „całe dwa tygodnie nie robiłem NIC – cudownie wypocząłem”.

Zaskakującą odmianą turystyki próżniaczej jest backpakerstwo. Chodzi dokładnie o ten sam „wow-efekt”, z tym że uzyskuje się go poprzez przedstawienie trudów, znojów i problemów na jakie napotkał turysta w swojej rajzie przez cały kontynent. Przy czym opowieść zaczyna się od stwierdzenia oczywistego faktu, iż koszt wyprawy wyniósł siedem dolarów i dwanaście centów za cały miesiąc (wow!), zaś wybór kraju, do którego taki turysta się wybrał nastąpił na lotnisku lub w przeddzień wylotu. Dla bakpakera cały świat wygląda dokładnie tak samo: hotele są brudne, jedzenie paskudne, autobusy stare i przepełnione, miejscowi nie posługują się angielskim. Jednak nasz bohater dzielnie stawia czoła przeszkodom (wow!) i szczęśliwie wraca do bazy z mnóstwem wspomnień o brudnych hotelach, paskudnym jedzeniu, przedpotopowych autobusach i dziwnym akcencie tubylców (wow!). Czasami pojawi się takiemu turyście na horyzoncie jakiś ciekawy obiekt, ale przecież pół dnia musi strawić na znalezieniu najtańszego hotelu, najgorszej knajpy, wyczekać na pamiętający Franciszka Józefa autobus i dogadać się z jakimś mundurowym w sprawie biletu (wow!). W opowieści takiego zagranicznego turysty Kraków to „fajowa mieścina, gdzieś chyba na Słowacji, ale po angielsku mówią tu niestety tylko pijani, bardzo fajnie grali na gitarach na rynku (nie trzeba było płacić) i tylko jakiś gość na trąbce gdzieś z wieży wpieprzał im się w melodię i to słabe było, niestety. Udało się pospać w przytułku (Lonely Planet ma to dobrze opisane), ale niestety trzeba było wydać na dworcu kolejowym dwa dolary za coś ciepłego (Lonely Planet pomyliło się, było za drogo, a do tej budki trzeba było na piechotę przejść z plecakiem przez całe miasto!). Ten Kraków to chyba jednak była Polska, a nie Węgry, bo oni w Polsce mają papieża za prezydenta i chyba właśnie były wybory, bo ten papież to był na wszystkich plakatach”. Nie pozostaje nic innego tylko krzyknąć: Wow!

Przeciwieństwem turystyki próżniaczej jest turystyka ambitna. Ma ona wiele odmian od turystyki poznawczej aż do turystyki ekstremalnej. W wersji łagodnej tej choroby występuje ona jako hobby polegające na odwiedzaniu wszystkich na świecie kaplic zbudowanych z ludzkich czaszek lub wspinaczce po skałkach. W zaawansowanym stadium może to być drapanie się na jakieś duże góry (z preferencją dla czynnych wulkanów), samotne przekraczanie w poprzek wysp zimnych i ciepłych lub forsowanie bagien bez mapy. Ekstrema to np. przejazd przez całą Rosję bez kieliszka wódki. Ten rodzaj turysty (raczej podróżnika) jest zawsze bardzo precyzyjnie przygotowany do wyjazdu, wyposażony w najlepszy sprzęt i wyćwiczony na wszelkie okoliczności. Choroba ta wydaje się być nieuleczalna… Interesującą statystyczną prawidłowością jest, że osobniki uprawiające te rodzaje turystyki nie cierpią na nadmiar gotówki. Zainteresowani szczegółami tak rozumianej turystyki znajdą informacji w nadmiarze właśnie na stronach www.expeditions.pl

Istnieje wszelako jeszcze model turystyki nazywanej niekiedy turystyką geriatryczną. Przedstawmy zatem pochwałę tego rodzaju turystyki oraz jej kilka cech charakterystycznych.

Po pierwsze, turysta geriatryczny (TG) dysponuje pieniędzmi. Dzięki temu zgłasza się do biura turystycznego, które próbuje zorganizować jakieś ciekawsze wyjazdy. A zatem TG daje zatrudnienie opisanym wyżej turystom ambitnym (bo takie przesympatyczne czuby często w takim biurze pracują). TG daje także zarobić firmom produkującym sprzęt turystyczny i sklepom nimi handlującymi (jeśli już ma buty do trekkingu to te droższe, jak płyn na komary to najczęściej kilka itd. – generalnie jest dobrze wyposażony) oraz autorom i wydawcom przewodników, producentom aparatów fotograficznych itp. Sporo osób z takiego turysty może się wyżywić jeszcze w kraju.

Po wtóre, TG wybiera na miejsce wyjazdu krainę na tyle odległą od ulubionych miejsc turystyki próżniaczej, że nie ma tam rozwiniętego „przemysłu turystycznego”. Daje zatem zarobić liniom lotniczym (TG uwielbia ten rodzaj transportu za jego szybkość i wygodę), bo do miejsca docelowego nie latają czartery. Daje zarobić miejscowym, bo choć brak jest „przemysłu” to jakieś tam usługi turystyczne na miejscu istnieją. Ten typ turysty daje napiwki (w odróżnieniu od próżniaczego, który napiwki daje tylko wtedy jeśli widzą to znajomi) i kupuje pamiątki.

Po trzecie, TG jest osobnikiem ciekawym z jednej strony, ale i ostrożnym z drugiej. Chętnie pójdzie na targ w egzotycznej krainie, ale będzie oczekiwał, że w hotelu z prysznica pocieknie woda (najchętniej ciepła, przynajmniej co drugi dzień). Pójdzie na obiad do miejscowej restauracji, ale raczej nie będzie korzystał z dworcowej jadłodajni w Unga-Bunga. Pójdzie tańczyć na miejscowym weselu, ale będzie oczekiwał, że nie będzie musiał zdobywać miejsca w lokalnym autobusie. Będzie się chętnie uczył pojedynczych słów w miejscowym języku. Zwiedzi wszystkie lokalne atrakcje – nawet takie, gdzie za wstęp zdzierają skórę (choć nie dosłownie).

Po czwarte, podróżowanie w towarzystwie TG jest przyjemne, bo zazwyczaj towarzystwo jest wykształcone, kulturalne, bywałe w świecie (naprawdę!). Wie, że naprawdę nie powinno się sfotografować tego czego ludzie się wstydzą i że każdy napotkany człowiek ma swoją godność i warty jest szacunku. 

I tak dalej. I choć turystów takich ciągle nie jest zbyt wielu, to jeśli nie dajesz rady by zostać turystą ambitnym (nie każdemu przecież to jest dane!) to przynajmniej uczyń wysiłek by zostać turystą geriatrycznym. Nawet w wersji light, za niewielkie pieniądze!

*) Oczywiście wszystko co przeczytasz w tym tekście jest wymyślone przez autora i żadne badania, instytuty czy profesorowie nie mają z tym nic wspólnego, ale jak to przyjemnie podeprzeć się jakimś – choćby nieistniejącym! – autorytetem.

Michał Jaworski

1840_rs_sylwester_2009_pisz_beldan_mmj

Michał Jaworski Absolwent Politechniki Warszawskiej (1985), mechanik precyzyjny niemal od początku kariery zawodowej związany z informatyką. W latach przełomu zaczynał budowad kapitalizm w Przedsiębiorstwie Zagranicznym „Karen”, by po szerokim otwarciu Polski na świat zatrudnid się w 1992 roku w Dell Computer Polska. Od września 1994 – kiedy to było! – do dzisiaj w Microsoft Polska. Od wielu lat członek Rady Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji i jej wiceprezes (w tej roli zapraszany czasami do TOK FM). Członek Polskiego Towarzystwa Informatycznego. Ongiś regularny felietonista „PC Kuriera”, ostatnio „IT w Administracji”. Niekiedy prowadzi seminaria dla studentów, częściej panele i prezentacje na konferencjach informatycznych. Współtwórca badań MS Indeks oraz ankiety „Cyfrowy Portret Kandydata na Prezydenta 2010”. Laureat nagrody Infostar (2008) w kategorii Propagowanie Informatyki. Podróżowanie, ale także przygotowywanie się do podróży i uzupełnianie wszelkich informacji po powrocie to bodaj ulubione zajęcie. Zachwycony Azją, ale co parę lat ciągnie go do Afryki. Zawsze chętny do wyjazdu do Rosji, ale Ameryka też ma wiele uroku. Nie uważa, że fizyczne zmęczenie i stawianie czoła trudom decyduje o jakości wyprawy. Nieodmiennie lubi poznad lokalną kuchnię. Zawsze ku przerażeniu rodziny przywiezie jakąś lokalną muzykę

  

 

Stefan Zubczewski

zubczewski_stefan_expeditions

Stefan Zubczewski Fotograf prasowy, zwanym potocznie fotoreporterem. Urodziłem się na wybrzeżu w Szczecinie i byd może dlatego interesują mnie podróże wodą. Zajmowałem się zawodowo geodezją i fotogrametrią stąd moje zainteresowanie fotografią, która stała się ostatecznie moim zawodem. Pierwsze pieniądze zarobiłem za reklamę dla ówczesnego Przedsiębiorstwa Eksportu Wewnętrznego PEWEX. Przez 34 lata pracowałem w „Życiu Gospodarczym” jako fotoreporter. Były lata głębokiej komuny, a dzieci jakoś trzeba było utrzymad, więc przez 3 lata pracowałem jeszcze dodatkowo w tygodniku „Na Przełaj” oraz w „Przeglądzie Technicznym”. Nie do uwierzenia ale miałem 2,5 etatu. Robiłem zdjęcia przemysłu wszelakiego, rozmaitych dyrektorów i towarzyszy w kraju i za granicą, ale jednak ciągnęło mnie do zdjęd artystycznych. Miałem kilka autorskich wystaw o tematyce marynistycznej głównie, a rybackiej w szczególności. Doszedłem jednak do wniosku – po pewnej wystawie w Muzeum Techniki – że właściwie nikogo to nie obchodzi. Przyszli ludziska dośd tłumnie na wernisaż, zjedli ryby które zafundowała Centrala Rybna, wypili wódkę (wina wtedy mało się pijało), a wielu z gości nawet nie poszło obejrzed wystawy. Strasznie mnie to zniesmaczyło i dałem sobie spokój z fotografią artystyczną definitywnie. Uznałem, że robienie sztuki dla sztuki i samego siebie jest bez sensu, że o kosztach nie wspomnę. Wcześniej działałem „silnie” w Warszawskim Towarzystwie Fotograficznym, nawet byłem v-ce prezesem (dzisiaj też jestem ale Klubu Fotografii Prasowej SDP). I tak, nie wiedzied kiedy trochę się postarzałem – niestety… Z fotografią pożegnam się już chyba na zawsze, a zajmę poważnie ceramiką, która stała się ostatnio moim nowym hobby, nawiasem mówiąc można z tego dzisiaj lepiej żyd niż z fotografii. Miałem w swoim życiu także epizod muzyczny. Przez kilka lat grałem na klarnecie, a także śpiewałem tenorem w Chórze Uniwersytetu Warszawskiego (w roku 1970 najlepszy Chór amatorski na świecie – właśnie wtedy śpiewałem i to może dlatego  - I miejsce na festiwalu w Middlesbrough w Anglii) gdzie wyśpiewałem sobie żonę Zosię, z którą jesteśmy do dzisiaj szczęśliwi… Ostatnio prawie mieszkam na Mazurach, a tam zafascynowały mnie koniki polskie – tarpany, dziko żyjące i to za moją miedzą… „Za poprzedniego reżimu” nie podróżowało się zbyt wiele. Teraz to bajka po prostu. Się wsiada w auto i się jedzie, gdzie oczy poniosą co też czynię i staram się Wam przybliżad „dziwne”, na ogół wodne sposoby spędzania urlopów.