Impresje
Norröna
Od niedawna pływa pod flagą Wysp Owczych nowa Norröna, wielki prom o wyporności 40 tysięcy ton. Pływa z dokładnością zegarka, a w portach przystaje tylko tyle by wypluć ze swych wnętrzności wszystkie pojazdy i połknąć kolejną ich porcję. Cały czas w drodze, cały czas w ruchu. Ogromne pudło sunie przez wody Morza Północnego z duńskiego Hanstholm, małej mieściny na północy Jutlandii. Nawet jeśli pogoda nie jest zbyt dobra można z oddali zobaczyć wieże wiertnicze, dostrzec płomień palącego się gazu, a nawet – jakaż niespodzianka! – złapać pole komórki!! Wysłanie SMSa ze środka morza, ciekawe nie? W trakcie swojej okrężnej podróży Norröna zagląda jeszcze do Bergen, na Szetlandy, na Islandię i trzykroć wpada do Torshavn.
Norröna jest przystosowana do tego by przewieźć ludzi szybko i sprawnie, zapewnić im podstawowe wygody bez żadnych szczególnych szaleństw. A więc jest wprawdzie nieco lepsza restauracja, ale przede wszystkim jest jadłodajnia szybkiej obsługi i kilka barów. Jest odkryty pokład by móc wypatrywać czy nie pojawi się w okolicy wieloryb i są bary, gdzie można dostać kawę lub piwo lub coś jeszcze mocniejszego. Jest siłownia i mały basen, oraz – jakże by inaczej – jest sklep wolnocłowy.
Jeśli chcesz się przedostać na Islandię, zajrzeć na Wyspy Owcze (lub Szetlandy) i w dodatku z własnym pojazdem to nie ma lepszej metody. A własny samochód może znacznie obniżyć cenę wyjazdu!!! Prócz tego: czyż to nie wspaniałe by w czasach kilkugodzinnych międzykontynentalnych skoków (beef or chicken, sir?) spędzić kilka dni na sunącym przez fale wielkim statku wpatrując się w bezmiar oceanu?
Jest także dodatkowy smaczek – w skład załogi wchodzi bardzo wielu Polaków. Było ich podobno nawet jeszcze więcej, ale przepisy kazały zmniejszyć liczbę cudzoziemców. Wchodząc do baru możesz zamienić kilka słów z Kasią i Tomkiem. W restauracji kelnerka powie co dzisiaj dobrego warto spróbować. Wielu Polaków jest w załodze hotelowej. Chwalą sobie, bo praca jest płacona nieźle i regularnie, a nadgodziny skrupulatnie liczone. Północny Atlantyk to wprawdzie nie ciepłe morza południa, postoje w porcie nawet nie pozwalają na krótkie wyjścia na ląd, a skandynawska kuchnia to nie jest marzenie Polaka – to jednak przyzwyczajają się i cenią pracę na Norrönie.
Pogoda
Poranek może powitać cię deszczem. Niebo przejaśni się zanim na dobre się ubierzesz i żaden obłok nie zasłania błękitu aż po horyzont. Ale kiedy ściągniesz kurtkę przeciwdeszczową okaże się, że nie wiadomo skąd nadciągnęły nisko wiszące chmury. Porywisty wiatr każe naciągnąć czapkę na uszy, a sweter nie będzie wydawał się niepotrzebną warstwą odzieży. Ale już wkrótce zaczniesz to wszystko z siebie ściągać, bo zrobi ci się nagle gorąco przy kolejnym przejaśnieniu. Potem będzie mgła. Potem deszcz. Potem chmury znikną. Potem się pojawią. Potem słońce każe się rozebrać. Potem wiatr każe się ponownie ubrać. Zlany deszczem przejedziesz na sąsiednią wyspę, gdzie powiedzą ci, że od rana jest tu wspaniała pogoda. I wszystkie te klimatyczne odmiany będą miały miejsce jednego przedpołudnia…
Nie warto zatem rezygnować z wyjścia tylko dlatego, że właśnie siąpi deszcz. Nie minie chwila, a będzie już pogodnie. I chociaż podobno aż 280 dni w roku jest deszczowych to opady bywają krótkie, a słońca latem jest sporo.
Mykines
Mykines leży najbardziej na zachód z całego archipelagu. Maleńka przystań znajduje się na odległym krańcu wyspy, a nawet niezbyt mocna fala zdecydowanie utrudnia wejście motorowym łodziom. Kto jedzie na Mykines musi wiedzieć, że może nie udać mu się wrócić tego samego dnia. Wprawdzie jest także lądowisko dla helikopterów, ale kiedy łodzie nie przypływają, wówczas śmigłowce nie latają. W dawnych czasach bywało i tak, że kto trafił na Mykines ten musiał niekiedy spędzić tam i kilka tygodni. Pewnemu pastorowi przydażyło się ponoć, iż po powrocie okazało się, że żona opuściła go z innym mężczyzną…
Pobujało nas już w drodze na wyspę. Pobujało, a wtedy jeszcze nie znaliśmy historii o trudnych powrotach. Przyczyną wyprawy były maskonury. Nigdzie indziej na Wyspach Owczych nie napotkasz tyle tych ptaków. Kiedy idzie się po Mykines wokół krąża maskonury, w norach siedzą maskonury, obok lądują maskonury, przed tobą maskonury zrywają się do lotu, maskonury przekomarzają się między sobą, wchodzą do nory, wyłażą z nory. Maskonury są wszędzie. Są ich pełne zbocza. Tłoczą się na ziemi i w powietrzu. Wylatują na połów i wracają znad morza. Można się zbliżyć do nich prawie na kilkadziesiąt centymetrów lub zajrzeć do nory i tam zobaczyć skulonego ptaka. Dla tego widoku warto zaryzykować wyjazd na Mykines. Ponieważ ciągle się na nie poluje, więc można sobie wyobrazić ile ich jest na podstawie danych mówiących, iż w niektórych latach łapane było nawet 60 tysięcy maskonurów!
Na wyspie można ponoć spotkać do 30 gatunków ptaków. Najwięcej jest maskonurów, ale warto pomaszerować aż do samego kranca wyspy. Na zachód od głównej wyspy Mykines, oddzielona kilkunastometrową szczeliną, znajduje się jej młodsza siostra, Mykinesholmur. Z jednej wyspy na drugą przechodzi się mostem. A kiedy już łąki tej wyspy się kończą przed oczami widać dwie skały, Pikarsdrangur i Flatidrangur, które głuptaki wybrały na swoje jedyne miejsce gniazdowania na Wyspach Owczych. Także i na te ptaki polowano, a rekordowy połów to ponad tysiąc sztuk. Pamiętać jednak trzeba, że po okresie gniazdowania zarówno maskonury, jak i inne ptaki morskie wyruszają na oceaniczne szlaki. Dla mieszkańców wyspy polowanie na ptaki w dawnych czasach mogło oznaczać, że uda się przeżyć jeszcze jeden rok…
Na Mykines można poczuć co oznaczają wielkie kolonie morskich ptaków. Trzeba zobaczyć tysiące maskonurów i setki głuptaków, fulmarów i mew. Trzeba usłyszeć ich głosy. Trzeba ujrzeć ich gniazda w najbardziej nieprawdopodobnych załamkach skał nad wielometrowym urwiskiem. I wtedy czuje się bogactwo północnej przyrody.
Kiedy wróciliśmy do przystani okazało się, że przyjdzie nam poczekać na łódź. A kiedy już łódź pojawiła się u wejścia do zatoczki to lekka zmiana wiatru spowodowała, że fala na przystani zrobiła się nieprzyzwoicie wysoka. Woda załamywała się na betonowych falochronach i tworzyła pióropusze pyłu całkiem imponującej wysokości. Staliśmy na przystani i przez ładnych parę minut przyglądaliśmy się jak łódź czeka na właściwy moment na wejście. Pierwsze podejście nie udało się – łódź wpłynęła, ale równie szybko uciekła poza przystań. Za jakiś czas ponownie wpadła pomiędzy skały, dobiła do nabrzeża, a szyper dobitnie oświadczył, że mamy pół minuty na zapakowanie się do środka. Dacie wiarę, że dwadzieścia parę osób potrafi wypełnić to zadanie? Łódź jak z procy wyskoczyła spomiędzy skał zanim kolejnym falom nie udało się rzucić jej na kamienisty brzeg. Wydawało się, że wyrwaliśmy się z pazurów sztormu o nie wiadomo jakiej sile. A pogoda była naprawdę piękna – zachodziło słońce, wiał silny, ale nie porywisty wiatr. Nad Mykines gromadziły się chmury – wyglądały niczym obrus położony na stole. Jeśli tak było z wypływaniem z przystani w czerwcu w dość pogodny dzień to jak jest przez pozostałe jedenaście miesięcy? Jak to było z tym pastorem?
Nawałniki burzowe
Stolica Wysp Owczych, Torshavn, leży nad zatoką, którą od wschodu osłania wyspa Nolsoy. Na wyspie jest miasteczko o tej samej nazwie. W miasteczku zaś mieszka Jens-Kjeld Jensen, który nocą zabiera chętnych na nawałniki burzowe. Nawałniki bowiem można spotkać tylko nocą i tylko wtedy jeśli pogoda nie będzie zbyt życzliwa. Kiedy bowiem noc jest bezchmurna i spokojna to ptaki pozostają nad oceanem. Niech no jednak zacznie padać, a niebo pokryją gęsto obłoki to wówczas nawałniki przylatują na wyspę. A Jens rusza na łowy!
Nawałniki burzowe to niewielkie, mieszczące się w dłoni ptaki spokrewnione z albatrosami. W ciągu dnia mogą pokonywać nawet kilkaset kilometrów. Zobaczyć je na morzu nie jest łatwo, a na lądzie pojawiają się tylko po to by głęboko pod kamieniami wychować młode. Przylatują przy tym wyłącznie nocą i wyłącznie kiedy niesprzyjająca pogoda uniemożliwia drapieżnikom wyśledzenie ich gniazd. Poruszają się szybkim nerwowym lotem, bardziej przypominającym lot nietoperza niż lot ptaka. Prawdopodobnie „skanują” teren (węchem?) i zachowują w swoich głowach mapę okolicy, gdyż poruszają się zdecydowanie i wymijają prawie niewidoczne przeszkody. Potrafią zaś wpaść na stojącego człowieka, ponieważ mapa w ich mózgu nie miała zapisanej tej nierówności terenu. Dożywają nawet kilkudziesięciu lat, ale praktycznie niewiele wiadomo o tym w jaki sposób spędzają większość swego życia.
Nolsoy jest podobno największym na świecie miejscem gniazdowania tego ptaszka. Pan Jensen zaś od lat łapie te ptaki, obrączkuje i pokazuje ciekawskim. Wyprawa zaczyna się kiedy zapadają ciemności, około 23:00. Najlepiej jeśli nadciągnęły chmury. Najlepiej kiedy siąpi deszcz. W takich „okolicznościach przyrody” trzeba przemaszerować na nieodległe wzgórza. We mgle od czasu do czasu widać wracające do gniazd stado maskonurów. Gdzieś koło północy – po godzinie marszu – zaczynają nam towarzyszyć bardzo dziwne dźwięki. Kiedy nachylić się nad kamieniem słychać jakby nakręcony, cykający kuchenny minutnik. Dźwiek, który skłonni bylibyśmy uznać bardziej za mechaniczny niż wydawany przez żywą istotę. Od czasu do czasu gdzieś między nami przemknie się coś jakby nietoperz. Dotarliśmy do kolonii. Teraz pora rozstawić siatkę na ptaki i czekać. Nie trwa to długo i niebawem można poznać się z nawałnikiem burzowym. Kiedy już nacieszymy się jego widokiem, a ptak dostanie swoją obrączkę i zostanie wypuszczony na wolność, i kiedy powtórzy to się z następnym, i następnym nawałnikiem – wtedy ruszymy do domu, by dotrzeć na miejsce koło drugiej w nocy.
Nawet jeśli nie jesteś miłośnikiem ptaków to warto wybrać się na tę wycieczkę. Ma ona posmak nocnych łowów, poszukiwania nieuchwytnego w nocnej mgle. Wyłaniające się z chmur ptaki. Śliskie kamienie na ciemnej drodze. Wilgoć osadzająca się na twarzy. Niezwykły mały ptaszek o dziwnym głosie. Majaczące w oddali światła nocnego Torshavn, które widać podczas powrotu. Pyszny pomysł na niezwykłą noc. Zasypia się po takim spacerze w ciągu pięciu minut!!!!
Namiary: Wycieczki organizowane są od 1 czerwca do 25 września dla co najmniej czterech osób. Koszt to 300 koron od osoby (w tym nocleg na wyspie). Jens-Kjeld Jensen, Nolsoy, tel. 327064 lub jkjensen@post.olivant.fo Wycieczkę można zamówić także w biurze turystycznym w Torshavn.