Barka Wogezy 2007

Przeprawa przez Wogezy

do Strasburga i cumować w samym środku miasta, albo na zachód do Nancy, stolicy Lotaryngii. Wybraliśmy rejs na zachód. Ułożyliśmy taki plan: płyniemy nieprzerwanie do Nancy, tam zostajemy na cały dzień, po czym wolno wracamy, zwiedzając po drodze ciekawe miejsca. Wyruszyliśmy w niedzielę. Do pokonania mieliśmy tylko 92 kilometry ale trasa prowadziła przez góry! Najwyższy szczyt Wogezów, Grand Ballon, ma 1424 m n.p.m. Kanał miał nas zaprowadzić aż tak wysoko. Byliśmy bardzo ciekawi jak to się będzie odbywało.

Tuż za Lutzelbourgiem wpłynęliśmy między skały. Kanał biegł zboczami gór. Co kilka kilometrów przecinały go śluzy. Każda z nich podnosiła naszą barkę o parę metrów w górę. Wreszcie dotarliśmy do miejscowości St-Louis. Tutaj wpłynęliśmy do ogromnej wanny ustawionej na szynach. Szyny o długości 128 metrów leżą na pochyłym stoku. Wejście do wanny zamknęło się i zaczęliśmy jechać w górę po szynach. W ciągu kilku minut pokonaliśmy wysokość 45 metrów. Kiedyś ten odcinek trasy przegradzało aż 17 śluz, a przepłynięcie przez nie zajmowało osiem godzin. Ale nasza przeprawa przez szczyty Wogezów jeszcze się nie skończyła. Parę kilometrów za śluzą – windą wpłynęliśmy do tunelu wydrążonego w skałach miał on 2300 metrów długości, za nim był jeszcze jeden krótszy, a na koniec śluza mająca 16 metrów głębokości.

04_winda_w_st_louis_kolo_arzvillerStojąc na jej dnie czuliśmy się tak, jakbyśmy wpadli do głębokiej studni. Śluza napełniła się wodą, barka podniosła się w górę i oto byliśmy na szczytach Wogezów. W dole widzieliśmy wzgórza i lasy przypominające nasze Bieszczady. Był początek września, liście klonów troszeczkę już żółkły, jakieś krzewy jeszcze kwitły na biało, znaleźliśmy w lesie dojrzałe gruszki ulęgałki a w salonie czekała na wszystkich zupa cebulowa z grzankami, którą „dyżurny kucharz” właśnie upichcił. Było cudownie.

Pewnym problemem podróżowania po prowincjonalnej Francji zwłaszcza w czasie weekendu jest to, że mało gdzie można zrobić zakupy. W większych portach trafia się sklepik spożywczy, trzeba jednak pamiętać, że ma on (jak większość sklepów) przerwę obiadową między 12 a 14 godziną. Restauracje czy bary są tylko w dużych miejscowościach, ale obiady podają w nich dopiero wieczorem. Na szczęście na pokładzie można gotować, wystarczy zabrać z Polski, tyle produktów, żeby starczyło na posiłki w niedzielę i poniedziałek rano. Barkę można przycumować w dowolnym miejscu. Warto jednak zatrzymywać się w portach gdzie jest możliwość uzupełnienia zbiorników z wodą. Za postój i wodę nie płaci się. Paliwa dostaje się tyle, że starcza na cały rejs.

Spotkanie ze Stanisławem Leszczyńskim

18_nancyDo Nancy płynęliśmy dwa dni. Codziennie mijaliśmy po kilkanaście śluz. Zabierają one czas ale są jedną z największych atrakcji rejsu barką. Zatrzymaliśmy się w porcie, w środku miasta. Cały dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie tej czarującej stolicy Lotaryngii, pełnej parków, ogrodów, pięknych budowli i nawet oceanarium. Sprawa zwiedzania jest o tyle ułatwiona, że można wsiąść w kolejkę dla turystów i objechać w godzinę najważniejsze miejsca. A potem wrócić tam, gdzie się najbardziej podobało. Na pewno warto wrócić na Plac Stanisława, z pomnikiem Stanisława Leszczyńskiego. Ten zdetronizowany król Polski był teściem Ludwika XV. Król Francji w 1738 roku mianował go księciem Lotaryngii. Leszczyński zarządzał prowincją przez 50 lat zapewniając jej rozkwit. Francuzi bardzo cenią naszego dostojnego rodaka, któremu nie powiodło się w Polsce, ale sukcesy odniósł za granicą. Podobnie ułożyły się losy wielu Polaków, zwłaszcza w ostatnim czasie. Może król Leszczyński powinien zostać ich patronem? W Nancy szukaliśmy lokalu, gdzie moglibyśmy spróbować regionalnego przysmaku – placka lotaryńskiego. Nie było łatwo. Przemierzyliśmy naprawdę wiele ulic, podziwiając przy okazji secesyjne kamienice. Tutaj bowiem powstała znana szkoła secesji stworzona przez grupę artystów, której przewodził Emile Galle. Tak ozdobionych balkonów i okien jak w Nancy nie zobaczy się nigdzie na świecie. Jeśli chodzi o placek to po obejrzeniu mnóstwa lokali arabskich, chińskich, syryjskich i innych trafiliśmy wreszcie na francuski, a w nim ów quiche lorraine. Płaski plaster kruchego ciasta obłożony był wędzonym, podsmażonym boczkiem, zalany masą ze śmietany oraz jaj, a następnie zapieczony. Smaczne jedzonko i „na kieszeń” polskiej klasy średniej.

Życie nad kanałem

W drogę powrotną wyruszyliśmy we wtorek. Mieliśmy ze sobą przewodnik Waterways Guide, kupiony na początku rejsu w kapitanacie portu w Lutzelbourgu. Jest w nim dokładny opis trasy wraz z informacją co ciekawego można obejrzeć po drodze. Zatrzymaliśmy się więc w St.Nicolas. Do tego miasta zwabiły nas wysmukłe wieże gotyckiej bazyliki. Mają 85 i 87 metrów wysokości, widać je z daleka. Bazylikę zbudowano z białego kamienia, a w 1980 roku kompletnie odnowiono dzięki darowiźnie zamożnej mieszkanki St.Nicolas. W środku jest jasno, słonecznie, radośnie zupełnie inaczej niż w gotyckich kościołach. W St.Nicolas, trafiliśmy na pierwszy duży market, i całe szczęście, że zrobiliśmy zakupy gdyż nie udało nam się zjeść kolacji na mieście. Przez cały rejs zadziwiało nas, że mimo takiego ruchu turystów na kanale, nie widać żadnych budek z przekąskami czy pamiątkami. Nie ma reklam lokali gastronomicznych. Owszem obsługa portów działa bez zarzutu, ale zjeść i wypić nie jest łatwo. Ale gdy podróżuje się z własną kuchnia problem staje się mniej dokuczliwy. Po prostu robi się mnóstwo sałaty, do tego podaje spaghetti albo schab pieczony w piekarniku i kolacja gotowa.

Któregoś dnia utknęliśmy między śluzami obok pól kukurydzy. Utknęliśmy dlatego, że śluzy czynne są od siódmej do dziewiętnastej. Gdy źle się obliczy czas przejazdu to zostaje się na kanale na całą noc, a wokół tylko piękna przyroda, niestety niejadalna. Na takie sytuacje trzeba być przygotowanym. Trzeba mieć w lodówce mały zapasik do zjedzenia i wypicia. Albo przynajmniej jeden rower na pokładzie (można wypożyczyć w Lutzelbourgu).

30_hesseRowerem zawsze dojedzie się do jakiegoś wiejskiego sklepiku, bo ten region Francji jest gęsto zamieszkały. Będą w nim bagietki, masło, sery, pomidory, wędlina, jednak wino może być drogie a piwa może nie być wcale. W ogóle warto oglądać tamtejsze wioski. Gdyby nie to, że przed domami stoją współczesne samochody, można by pomyśleć, że czas stanął w miejscu. Jest bardzo cicho, bardzo czysto i rośnie mnóstwo kolorowych kwiatów. Na początku września kwitły ciągle pelargonie, hortensje, hibiskusy i laurowiśnie. Widać je było na każdym kroku. W pamięci utkwiła nam miejscowość Hesse. Chodziliśmy po wąskich uliczkach, które zaprowadziły nas do ruin Opactwa Benedyktynów z XI wieku. Została po nim tylko świątynia, przekształcona w uroczy, wiejski kościół. Korzystając z porady naszego Waterways Guide zatrzymaliśmy się też w Niderviller gdzie poszliśmy do fabryki porcelany. Nakupowaliśmy tam pamiątkowych talerzy pomalowanych w koguty i kurki, symbole Francji.


Miasto róż
35_saverneDo Lutzelbourga wróciliśmy we czwartek, a barkę mieliśmy wynajętą do soboty. Postanowiliśmy więc w piątek popłynąć na jeszcze jedną wycieczkę, tym razem na wschód w stronę Alzacji do Saverne, miejscowości słynącej z parku, w którym rośnie 1300 gatunków róż. Dziwny to był rejs, trwał pięć godzin w jedną stronę. Dziesięciokilometrową trasę przedzielało bowiem dziewięć śluz. Znów przedzieraliśmy się przez Wogezy i droga pięła się w górę. W kanale nie ma prądu, tak jak w rzece. Woda stoi. Każdy zatem odcinek kanału, od śluzy do śluzy, musi być idealnie poziomy, w przeciwnym razie woda wyciekłaby. Dlatego też im większe jest zróżnicowanie terenu, tym więcej śluz i tym wolniejszy rejs. Nie narzekaliśmy jednak, gdyż zaopatrzyliśmy się w świeże bagietki i kilka rodzajów pasztetów. Francja słynie z pasztetów, które w Polsce są trudniej dostępne niż sery. Warto więc ich spróbować. Alzacja zaś słynie z lekkich białych i niedrogich win typu Pinot Blanc lub Riesling. Nie zapomnieliśmy o nich. Umilały nam czas i pomagały w podziwianiu górskich widoków. W Saverne okazało się, że róże już przekwitły. Najlepiej prezentują się w czerwcu, gdy odbywa się festiwal róż. Jednak miasteczko i bez nich jest prześliczne. Warto je odwiedzić. Ponadto mogliśmy w nim kupić prezenty – fajans i serwetki z wyhaftowanymi bocianami. Jak się bowiem okazało bociany – tak przecież w naszym wyobrażeniu polskie – są symbolami Alzacji.

Pełne informacje o rejsach barkami znajdziemy pod adresami: www.punt.pl (w języku polskim) oraz www.locaboat.com (to adres armatora).

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
Rafał Król
Rafał Królhttp://rafalkrol.pl
Eksplorator światów i ikonoklasta.