Impresje
Bonnie Prince Charlie
Glenfinnan na krańcu Loch Shiel – miejsce lądowania księcia Karola upamiętnia pomnik.
Dobry Książe Lolek to postać owiana mocno romantyczną legendą z czasów walk o wyzwolenie Szkocji spod angielskiego panowania. Jego statek wyłonił się spośród mgieł w Loch Shiel, a księcia uroczyście witali szkoccy panowie, między którymi na ten czas niezwykła zapanowała zgoda. Powstanie rozpaliło wzgórza, ale pod ciosami lepiej zorganizowanych wojsk angielskich szybko padło. Okupanci pragnęli dopaść księcia, ale jego wierni towarzysze i piękne kobiety chronili go, ukrywali i przemycali do coraz odleglejszych zamków. Bo Bonnie Prince Charlie miał magiczną moc oddziaływania na ludzi, a kochali go wszyscy. W końcu udał się na wygnanie do Francji i zmarł na obczyźnie. Do dziś jego sławę głoszą pomniki i barwne opowieści. Podsumowując: przywódca o wielkiej charyzmie, uwielbiany przez swych zwolenników i kochany przez kobiety, wspaniały charakter, naturalny lider, wygnany i na wygnaniu zmarły. A za jakie by przedsięwzięcie się nie wziął – kompletna klęska…
Pomnik w Inverness – Flora McDonald wsławiła się ukrywaniem Bonniego Prince’a Charliego. O innych jej zasługach jest cicho…
Coś nam się w tym obrazku nie zgadzało, a jednocześnie brzmiało i wyglądało bardzo znajomo, sarmacko tak jakoś… Skąd taki gość pomiędzy Szkotami? Aż nagle – kiedy usłyszeliśmy jedną jedyną informację, a wszystko ułożyło się w klarowny obraz. Matką księcia Lolka była Klementyna z Sobieskich… Wszystko jasne! Nieprzeciętny przywódca i tragicznie źle ułożona strategia – musiał mieć polską krew!!
Szkoccy wynalazcy
Jeśli chodzi o poczucie wyjątkowości Szkoci mogą iść w zawody z Polakami. Jak bowiem wiadomo Szkoci wymyślili wszystko. No…, może prawie wszystko! Ale na pewno wszystko to co przypisują sobie Anglicy. Po prawdzie to całe imperium brytyjskie stanęło na nogi tylko dzięki Szkotom. Weźmy taki telefon (Bell), penicylina (Fleming) czy opony (Dunlop) – to wszystko wynalazki szkockie. I kiedy zostaniesz już otumaniony długą listą wynalazków, dzieł, odkryć i przełomów okazuje się, że jest wyjątek! Bank of Scotland założył Anglik… Niemniej, uczynił to w wiele lat po tym jak Szkot założył Bank of England!!!
Meszka
W ciągu ostatnich dwóch lat odwiedziliśmy miejsca sławne ze swych owadów (Syberia), bądź zagrożone malarią (Etiopia, Botswana). Za każdym razem mieliśmy ze sobą stosowne repelenty, siatki na twarz, byliśmy przygotowani na atak. W żadnym z tych miejsc nie wydarzyło się nic co potwierdzałoby ponurą sławę tych okolic. Natomiast w Szkocji, gdzie pojechaliśmy bez naszego antyinsektowego uzbrojenia, podstępny wróg dokonał prawdziwych spustoszeń. Na wzgórzach i w górach Szkocji jest sporo wody, małych zbiorników, kałuż i większych jeziorek. Grasuje tam meszka. Byliśmy bez szans. Cięła nas w drodze przez Glencoe. Ben Navis okazał się być ojczyzną meszki. Nad przepięknym zacisznym brzegiem górskiego jeziora na krańcu Glen Affric dosłownie wrzuciła nas z powrotem do samochodu. Tylko tam, gdzie wiatr był dostatecznie silny meszki nie było…
Jedynym pocieszeniem było to, że w jednym ze szkockich przewodników wyczytałem, że „w sklepach sprzedaje się środki chemiczne, które podobno odstraszają meszkę. Nie należy wierzyć producentom.” Nie przerywając drapania przeszedłem do następnego rozdziału…
Loch Ness
Zwycięstwo marketingu na pięknem natury. Długa, polodowcowa rynna z jednym – ale rzeczywiście malowniczo położonym – zamkiem. Tłum ludzi, mrowie turystów, obowiązkowy punkt na trasie zwiedzania Szkocji. Wszyscy robią dokładnie to samo zdjęcie tego samego zamku Urquhart. A dla mnie wielki zawód. Może trzeba przyjechać jesienią? Lub sprawdzić, czy legendy Loch Ness nie brzmią lepiej deszczową zimą?
Wracając do potwora – w Drumnadrochit trzeba zajrzeć do Centrum Potwora i obejrzeć prezentacje opisujące wszystkie hipotezy dotyczące istnienia Nessie. Niestety, najbardziej przekonującym dowodem na brak potwora w zimnych wodach jeziora jest analiza łańcuchów pokarmowych. Zakładając, iż potwór jest na końcu takiego łańcucha to ilość pokarmu dostępnego w dość ubogim biologicznie Loch Ness pozwalałaby na istnienie tylko kilku ton potwora… A przy tak małej liczbie osobników – co to jest kilka ton potwora? – niemożliwe jest utrzymanie gatunku…
Inna hipoteza głosząca możliwość zachowania się prehistorycznego dinozaura jest bardzo prawdopodobna pod warunkiem, że udałoby się temu gatunkowi przetrwać pod lodowcami wypełniającymi Loch Ness podczas ostatnich zlodowaceń…
Ale sprzedawcy pamiątek nie przejmują się zupełnie naukowymi dowodami – na każdym kroku jakiś zielonkawy stwór próbuje się zadomowić (za kilka funtów) w naszym bagażu.
Margaret McLaren of McLaren, wife of McLaren
To prawdziwa inskrypcja z jednego z grobów w Balquhidder, miejsca wiecznego spoczynku szkockiego Janosika, Rob Roya. Niewielka wioska, nieco na uboczu głównego szlaku. Wąska, nawet bardzo wąska droga, stary kościół i stary cmentarz. Tamże grób najsłynniejszego zbójnika szkockich gór z rodu McGregorów – legendy mocno ubarwionej, ale taka już uroda legend. Nie skończył na rzeźnickim haku jak nasi zbójowie – dożył późnej starości. A czasy były takie, że każdego McGregora można było ubić bez obawy o karę, a nawet z nadzieją na nagrodę.
Warto zboczyć ze szlaku na tych kilka mil by zobaczyć małe kamienne domki przyklejone na zboczu doliny, gdzie pewnie przez setki lat zaglądali tylko nieliczni przybysze. Miejscowi nosa poza nią też pewnie nie wyściubiali. Kamieniście tu, nieurodzajnie i ubogo. Wielu rodzin ta ziemia nie wyżywi. Sąsiedzi żenili się z sąsiadkami i wszyscy wkoło byli spokrewnieni. Więc i nie jest dziwne, że panna Małgorzata McLaren z rodu McLarenów wyszła za mąż za kolejnego McLarena, by spłodzić kolejne pokolenia McLarenów. Co głosi napis na jej XVIII-wiecznej mogile.
Dwie legendy
Koniec długiej zatoki Loch Shiel w Glenfinnan znakomicie nadaje się na miejsce opiewane pieśnią celtyckich bardów. Tu z porannych mgieł wyłonił się statek niosący Szkocji nadzieję na wolność i Bonniego Prince’a Charliego wolność tę mającego wywalczyć. Tak brzmi pierwsza legenda. Wiele lat później prowadzono tędy tory kolejowe i wybudowano jeden z najbardziej malowniczych wiaduktów. Także dzięki niemu tzw. „droga na wyspy” to ponoć jedna z najpiękniejszych tras brytyjskich kolei. Poprowadzony po łuku nad doliną aż prosi się do wykorzystania na filmie – ostatni raz zagrał w pierwszej części Harry Pottera. Tędy właśnie zmierza pociąg wiozący uczniów do szkoły czarodziejów. Budowie wiaduktu towarzyszy druga legenda – ponoć w jednym z filarów zamurowano konia. Podobno jako ofiarę na pomyślność budowy. I jak w każdej legendzie i w tej jest nieco prawdy. Jak wykazały zdjęcia rentgenowskie w jednym z filarów jest zamurowany koń i wóz. Zapewne nieszczęsne zwierze spadło wgłąb budowanego filaru. Z tym, że nie jest to słynny wiadukt w Glenfinnan, a zupełnie inny wiadukt kilka kilometrów dalej…
Skye
Można nie pojechać nad Loch Ness. Można nie zobaczyć Ben Navis. Ale pominąć Skye nie wolno i nie można! Na południowym krańcu wyspy zwiedzanie Skye należy rozpocząć od siedziby McDonaldów w Armadale – pałac w ładnym parku, dość ciekawe muzeum z dobrze przedstawioną historią Szkocji plus wspaniałe widoki na zatokę. Po wyruszeniu w głąb wyspy nie należy dać się skusić równej szerokiej A851 do Portree, ale skręcić na lokalną szosę na Tarskavaig!
Szerokość tej drogi niekiedy przekracza szerokość samochodu. Można wpaść w lokalny korek drogowy, kiedy krowy lub owce wymaszerują prosto pod koła. Czasami trzeba wjeżdżać na pochyłości o nachyleniu przekraczającym 20%. Nagrodą za to są fenomenalne widoki na wzgórza, pachnąca wodorostami i jodem kamienista plaża pod Tarskavaig, obejrzenie z bliska najstarszego zamku na wyspie (Dunscaith) oraz niezapomniany obraz czarnych szczytów łańcucha Cuillin po drugiej stronie zatoki. Warto, warto!
Pętlę wokół północnej części Skye zaczynamy od Dunvegan, siedziby McLeodów. Dzisiaj to przygotowana w pełni turystyczna atrakcja, ale ciągle ma wiele uroku. Koniecznie trzeba się przyjrzeć pamiątkowemu rogowi-kielichowi McLeodów – każdy nowy szef klanu aby zostać zatwierdzonym na tym stołku musi wypić duszkiem zawartość tego naczynia! I nie jest to woda!
W dalszej części trasy trafia się na skalne klify na północno-zachodniej części wyspy i kolejny zameczek Duntulm. Stąd doskonale widać archipelag Hebrydów. Fantastyczne panoramy skalistych brzegów ciągną się dalej na północy Skye, a potem jeszcze kilka niesamowitych krajobrazów na wschodnim brzegu wyspy. Najpierw Kilt Point View i wodospady Mealt, a potem Stary Człowiek ze Storr (Old Man of Storr), charakterystyczna pochylona skała. Portree – największe miasto wyspy – to przystanek na obiad, a może i na nocleg. Zamykamy pętlę i jedziemy dalej w stronę Kyle of Lochalsh, gdzie Skye łączy ze Szkocją przerzucony nad cieśniną most. Tam jeszcze jeden pilnujący wejścia do zatoki zameczek i kończymy wizytę na Skye.
Uwaga: jeśli w pełni turystycznego sezonu chcesz na Skye nocować – zawczasu zaplanuj to i zamów sobie miejsce!!!
Whisky
Największym nietaktem jest wspomnienie w Szkocji doskonałego smaku irlandzkiej whiskey, czy też porównanie szkockiego napoju do przedestylowanych wynalazków amerykańskich. Opis procesu wytwarzania „rudej wódy na myszach” (cytat za „Misiem” St. Barei) można znaleźć w każdej książce o whisky, więc nie ma sensu go tutaj przytaczać. Dlaczego zatem poszczególne gatunki różnią się od siebie? Prześledźmy zatem te punkty procesu, które decydują o zmianie.
Przygotowanie maltu zaczyna się od tego, iż najpierw jęczmień zmuszamy do kiełkowania. Proces ten przerywamy ogniem na torfie – to w tym miejscu zaczynają się różnice pomiędzy poszczególnymi rodzajami whisky, ponieważ każda destylernia robi to w nieco inny sposób i w innej chwili.
Kolejne różnice zaczynają wynikać z procesu destylacji – a jest to podobno związane nie tylko z temperaturą, ale także z kształtem samych zbiorników, gdzie destylację się prowadzi. Tu wszyscy producenci domowych zacierów w Polsce zgodzą się natychmiast – jaka aparatura, taki efekt.
Zasadniczą sprawą jest jednak przechowanie bezbarwnego jęczmiennego alkoholu w beczkach. Te mogą być z dębu amerykańskiego (uprzednio wykorzystywane przy wytwarzaniu burbona) lub z dębu europejskiego (po sherry). Whisky czeka co najmniej 3 lata leżakowania, by mogła mienić się tym imieniem. Ale lepsze trunki leżakują przynajmniej kilkanaście lat w beczkach i dopiero wtedy trafiają do butelek. W trakcie leżakowania swoją porcję trunku pozyskują aniołowie (tzw. „angel’s share”) – i tak po 12 latach znika bezpowrotnie 1/3 zawartości beczki, a po następnych 12 latach beczka może pochwalić się co najwyżej połową początkowej zawartości. Beczki mają ograniczony żywot – np. w Glen Ord beczki używa się dwakroć do leżakowania whisky 12-letniej, a potem jeden raz do whisky 23-letniej.
Teraz dochodzimy do zasadniczej różnicy – niemieszana whisky określana jest „malt”. Takich trunków jest w Szkocji około dziewięćdziesięciu i przez ostatnie kilkanaście lat rośnie ich popularność na całym świecie. Ale większość płynu trafia do mieszanek oznaczonych mianem „blended”.
Oczywiście prócz jęczmiennego klasyka są np. whisky żytnie oznaczone określeniem „grain”, z tym że Szkoci mówią, iż ten rodzaj bardziej pali w gardło…
A może by tym Szkotom w ramach wspólnotowo-europejskiej współpracy podrzucić pomysł na jeszcze jeden, biało-czerwony trunek? Niechby tę swoją whisky poleżakowali w polskich beczkach po ogórkach kwaszonych! Toć to by była i wóda, i zagrycha w jednym!
Pipers
Kiedy słyszysz dudziarza na ulicach Edynburga czy Fort William – traktujesz to jak kolejną atrakcję dla turystów. Taki sam dudziarz echem odbijający się od zboczy gór w Glencoe robi już inne wrażenie. Ale dopiero kiedy usłyszysz całą orkiestrę dudziarzy maszerującą przez miasteczko – jak zdarzyło to się nam w Pitlochry – to nogi same ruszają się w tym rytmie, serce bije żywiej, a hasło „przylać Angolom!” robi się naprawdę bliskie!
Nie kupuj płyty z dudziarzami – tego się nie da słuchać dłużej niż kilka minut. Ale jeśli zobaczysz gdzieś wśród górskiego szkockiego krajobrazu takiego gościa przytupującego nogą i wydającego przeraźliwe piski ze swojej aparatury – zatrzymaj się i posłuchaj. Zapamiętasz do końca życia!
Szkockie psy
Jeśli zobaczysz stado owiec w Szkocji to gdzieś w okolicy będzie uganiał się biało-czarny border collie. Podszczypie owcę po prawej stronie, zagna barana z lewej, spojrzy groźnie na niesfornego tryka z przodu stada i zagoni tę małą owieczkę co to zawsze zostaje z tyłu. Obserwowanie border collie przy pracy to doskonała lekcja tego co potrafią psy. Człowiek idący z takim psem może sobie porozglądać się wokół i tylko gwizdem dawać zwierzęciu sygnał co robić. A ten już zrobi swoje uganiając się za pobekującym stadem. Mordy miały te psy, jakby były najszczęśliwszymi psami na świecie. I pewnie właśnie tak było.
Jak się później dowiedziałem miłośnicy border collie przez wiele lat walczyli z amerykańskim związkiem kynologicznym, by NIE wpisywać tych psów na listę oficjalnych ras. Obawiali się bowiem, że ustanowienie wzorca rasy może wprawdzie spowodować, że fizycznie będzie to rasa jednolita, ale straci wiele walorów psychicznych jakie od setek lat udało się w naturalny sposób wytworzyć wśród psich pomocników pasterzy w Szkocji. Oczywiście rasa została uznana, ale po szkockich górach ciągle ugania się mrowie kudłatych border collie o mniej szlachetnym rodowodzie.