Impresje 1
Podróżować czym się da.
Ten wyjazd pozostanie w mojej pamięci jako test wszelkich środków transportu. Lecąc z Europy nad Okavango kolejno przesiadaliśmy się z Jumbo Jeta do dwudziestoosobowego samolotu śmigłowego by na miejsce dolecieć sześcioosobową awionetką. Z helikoptera nad Wodospadami Wiktorii nie korzystałem ponieważ wybrałem przejażdżkę na słoniu. Po delcie Okavango pływaliśmy na dłubankach zwanych mokoro, a po Chobe płaskodennymi łodziami. Rafting na Zambezi to oczywiście pontony. Z Windhoek do Swakopmundu przejechaliśmy eleganckim pociągiem, Desert Express (wagon klubowy, wagon z panoramicznymi oknami na suficie, na kolację zaleca się strój wieczorowy, choć przyjmuje się, że turysta może wystąpić w stroju mniej formalnym; dla purystów: co najmniej business casual, choć dopuszcza się casual dress). Wydmy w okolicach Swakopmundu forsowaliśmy quadami, a delfiny i uchatki obserwowaliśmy z pokładu pełnomorskiej łodzi. Na Górę Stołową w Kapsztadzie wjechaliśmy kolejką linową, a na Cape Point – jak prawdziwi turyści geriatryczni – kolejką szynową. No i oczywiście samochody i busy różnej maści. Dobre buty też się przydały…
Deon
Po blisko dobowej podróży wylądowaliśmy wreszcie w Gunn’s Camp w Rezerwacie Moremi w Delcie Okavango. Miejsce niezwykłe. Wielka rzeka rozlewa się w długie na 175 kilometrów podmokłe tereny o łącznej powierzchni ponad 15 tysięcy kilometrów kwadratowych. 96% wpływającej tu wody wyparowuje, 2% znika pod powierzchnią ziemi a marna reszta wypływa jako rzeka Thamalakane. Przelot awionetką nad Deltą daje możliwość nie tylko zaobserwowania jak rozległe są bagna i mokradła, ale pozwala na obserwacje stad zwierząt. Oto stado słoni maszerujące gęsiego w sobie znanym słoniowym celu. Oto grupa zebr nad wodopojem. Gdzieś tam biegnące antylopy.
W rezerwacie założono obozy dla turystów – jednym z nich jest właśnie Gunn’s Camp. Polowe lotnisko oddalone jest o dwadzieścia parę minut lotu od Maun. Wszystko otoczone drutem chroniącym przed zbyt ciekawskimi zwierzętami. A zwierzę może tu oznaczać słonia lub hipopotama. Dwuosobowe, przestronne namioty na drewnianych podstawach. Moskitiera przy wejściu. Wspólne toaleta i prysznic na świeżym powietrzu. Taras nad rzeką. Jadalnia oraz bar. Kilka osób obsługi.
Wita nas Deon Mouton, szef obozu. Jutro pójdziemy na safari, ale dzisiaj jeszcze odprawa i kilka słów na temat bezpieczeństwa. Kiedy chcesz wyjść nocą zwróć uwagę na dźwięki. Jeśli jest cisza to niedobrze – coś może kręcić się koło obozu. Jeśli hałas to dobrze i bezpiecznie. Generalnie: nie włóczyć się bez potrzeby. Parę słów na temat zwierząt jakie spotkamy. W każdej chwili możemy niespodziewanie się na nie natknąć. To one prędzej nas usłyszą i zobaczą niż my, mieszczuchy, na nie nadepniemy. Słonie nie lubią białego koloru, więc ubierzcie się najlepiej w strój khaki. Lwom należy patrzeć w oczy i nie spuszczać z nich wzroku. Z lampartem – o ile w ogóle go zobaczymy – odwrotnie, pod żadnym pozorem nie należy się w niego wpatrywać. Hipopotam to największe zagrożenie – nie masz żadnych szans ucieczki, a zaatakuje na pewno. Najlepiej omijać szerokim łukiem. Można natknąć się na węże, a będzie je trudno zauważyć. Rozmowy przyciszonym głosem, jeśli chcecie cokolwiek zobaczyć. Bezwzględnie słuchać się przewodników. Pytania? Nie ma? Odprawa skończona, dziś już tylko kolacja.
Po posiłku gromadzimy się na tarasie nad rzeką. Słońce zachodzi rozświetlając ciepłym, pomarańczowym światłem drzewa po drugiej stronie wody. Obserwujemy hipopotama jak majestatycznie przepływa wzdłuż obozu. W oddali słychać pohukującą hienę. Zapadają ciemności i rozświetlają się gwiazdy na bezchmurnym niebie. Ze szklanką piwa w ręku Deon zaczyna pokazywać gwiazdy południowego nieboskłonu. Ręką rysuje gwiazdozbiory po kolei wskazując na wyimaginowane postacie. Ciekawi mnie skąd tak dobrze orientuje się w nocnym niebie. Okazuje się, że przyjął pracę na rok w obozie by w spokoju pisać książkę. A ma za sobą karierę komandosa w południowoafrykańskim wojsku, kilka wypraw ekstremalnych, a w końcu samotny przemarsz przez pustynię Namib. Z plecakiem przeszedł ponad 600 kilometrów bez pomocy z zewnątrz. Planuje kolejne samotne wyprawy przez pustynie, a teraz zbiera pieniądze na realizację swoich zamierzeń. Deon jest bardzo zrównoważonym, mówiącym cicho człowiekiem. Ale jednocześnie sprawia wrażenie siły i zdecydowania. Wydaje się, że nigdy nie powie czegoś o czym nie jest do końca przekonany. Albo nie sprawdził tego na własnej skórze. Taki był podczas popołudniowej odprawy i taki jest teraz kiedy rozgadaliśmy się o wszystkim i o niczym. Pijemy kolejne piwo i rozmawiamy o miejscach, gdzie ludzie jeżdżą. Rozmawiamy o motywach podejmowania wyzwań. Porównujemy trudność wypraw. Rozprawiamy o tym jak można się do tego przygotować. Deon krótko komentuje wyprawy polarne (Rafale Król! Coś specjalnie dla Ciebie!): „Na biegunie byłem. Ale przy wyprawie polarnej jest prosto – wokół wszędzie masz dostęp do wody! Pustynia jest prawdziwą próbą”. Zapraszam go nad Biebrzę – wprawdzie nie ma u nas hipopotamów, ale w Delcie nie ma łosi. Kończymy kiedy już (znowu!) naprawiliśmy świat i we właściwej kolejności ustawiliśmy wszystkie życiowe priorytety. Krzyż Południa mówi nam po cichu dobranoc.
Nocą pod obozem rabanu narobił hipopotam. Następnego dnia podczas safari najpierw płyniemy rzeką w mokoro, a potem podchodzimy na kilkanaście metrów do słoni, z bliska stada zebr i żyrafy pozują do zdjęć. Można przekomarzać się z pawianami buszującymi wśród gałęzi. Antylopy i guźce buszują wśród trawy. Ptaki hałasują w drzewach. Drapieżników (na szczęście?) nie spotykamy. Długi spacer przez łąki i wśród drzew, a potem powrót rzeką do obozu. Prawdziwa Afryka, nie tknięta prawie cywilizacją. Dźwięki, zapachy, hałasy. Szkoda, że będziemy tutaj tak krótko, bo każdy kolejny dzień przyniósłby coś absolutnie nowego. Żegnamy się i popołudniem wylatujemy do Chobe National Park. Słoń łamie gałęzie na drzewie parę metrów od pasa startowego kiedy awionetka zbiera się do lotu.
O wyprawie Deona Mounton można znaleźć informacje na http://www.afrika-pur-touristik.de/NamibDesertWalk.htm (po niemiecku) oraz http://www.suntimes.co.za/2002/06/30/news/cape/nct05.asp (po angielsku)
Słonie
Symbolem Parku Narodowego Chobe musi być słoń. Chociaż widzieliśmy hipopotamy i bawoły, kudu i żyrafy, krokodyle i warany, mrowie ptaków i zapraszano nas na ryby – to nic i nikt nie jest w stanie przebić słoni. Płyniesz rzeką i obserwujesz jak stadko słoni forsuje rzekę z trąbami podniesionymi wysoko do góry. Spośród trzcin ciekawie patrzy na ciebie słoniowe oko. Nad rzekę właśnie zeszły do wodopoju słonie. Trzeba zatrzymać samochód ponieważ słonie przekraczają drogę. Słoń wachlujący się uszami. Słoń obgryzający drzewo. Słoń zażywający piaskowej kąpieli. Słoń taplający się w błocie. Słonie i słonice, słoniątka i słoniska. Nie boją się. Nie uciekają. Nawet nie są bardzo zaciekawione ludźmi. Ani tym bardziej nie są zaniepokojone. Prawie ocierają się o nas. Wyginają trąby i odwracają się tłustymi pupskami do samochodu.
Nie mam żadnych wątpliwości, że to tutaj jest największa populacja słoni na świecie. Są wszędzie. Nie ma przed nimi ucieczki. To był chyba mój życiowy rekord w posługiwaniu się aparatem fotograficznym – blisko dwieście zdjęć w ciągu paru godzin. Kiedy robię ostatnie zdjęcia niknącego za horyzontem słońca – na kliszy oczywiście znajdzie się też parę słoni.
Post scriptum: Kiedy już później znaleźliśmy się na stateczku pełnym turystów pływającym po Zambezi nagle wszyscy rzucili się w stronę jednej burty. Wszyscy z wyjątkiem polskiej ekipy. W krzakach nad brzegiem można było dostrzec słonia. Dla nas to nie była żadna atrakcja. Jeden słoń? No to co, że słoń? Po wizycie w Chobe i po spotkaniu z dziesiątkami słoni czuliśmy się jak mieszczuch, któremu – jako niezwykła atrakcję! – pokazuje się uliczne światła na skrzyżowaniu…