Impresje 1 Bhutan
Dzong
Bhutańskie budowle są bardzo charakterystyczne. Domy budowane są według tego samego schematu – pierwsza kondygnacja to pomieszczenia gospodarcze, na piętrze mieszkają ludzie, a nad nimi jeszcze otwarty strych, gdzie suszy się zboże, paprykę itd. Bhutańskie kapliczki, czorteny, mają łatwo rozpoznawalną sylwetkę. Ale w pamięć najmocniej zapadadzong, połączenie klasztoru i twierdzy.
Zakładano je tak jak europejskie zamki. Mogło być to miejsce u zbiegu dwóch rzek. Albo wysoka skała ponad rzeką. Zawsze górujące nad okolicą. Miejsce, z którego można było mieć kontrolę nad terenem doliny, nieodległą przełęczą lub okolicznymi wsiami. Na skale wznoszono mury, a nad murami dopiero kamienno-drewniane budynki. Gdyby pozostano tylko przy kamieniu to dzongi niczym nie odróżniałyby się od średniowiecznych zamczysk. A tak drewno tworzy piękno tych niezwykłych klasztorów. Bo wszystkie krużganki, przejścia, fronty budynków, ozdobne drzwi, framugi i okiennice wykonano z drewna, poddano snycerskiej obróbce, by na koniec pomalować w jaskrawe kolory. Powstało miejsce nie tylko warowne, ale także przepychem zdobień pokazujące potęgę władyki. A że wojen z sąsiadami Bhutan nie prowadził, więc dekoracyjny charakter klasztorów wziął górę nad militarnymi założeniami budowli.
Tak zatem kiedy zbliżysz się do dzongu – czy to będzie w Paro, czy w Punakha – to przed twymi oczami staną białe mury zwieńczone wielopiętrowymi dachami w brązach i czerwieni. Zdobione ornamentami, kwiatami, postaciami. Błyszczące gdzieniegdzie złotem. Zachwycające drewnianą rzeźbą.
A kiedy już wejdziesz do środka otoczą cię namalowane kolorowe mandale, groźne twarze mitologicznych strażników, niezwykłe historie z życia lamów, postacie ludzi, tygrysy i smoki. Długie linie rzeźbionych krużganków biegnące wokół kolejnych dziedzińców. Rzeźby na rogach budynków. Niekiedy malunek na drewnie nad drzwiami wiodącymi na kolejny dziedziniec. Kiedy zadrzesz głowę przyjdzie ci podziwiać okiennice na pobielonych wieżach stojących pośrodku dziedzińca. To z tych wież zwieszane są podczas świąt wielkie płótna, thondrele, czyli ogromne thangki, modlitewne flagi – z obrazem mandali.
Dzong nie jest martwym muzeum. Stoisz na środku dziedzińca, a w sąsiednim budynku młodzi adepci, 10-12 letni chłopcy, ćwiczą hałaśliwą muzykę. Zza jakiegoś okna czyjeś ciekawe oczy śledzą twoje kroki. Podejdą do ciebie starsi chłopcy i spróbujecie porozmawiać mieszaniną angielskiego i wymachiwania rękami. Ku wielkiej ich radości dowiedzą się, że są takie kraje, których najwyższe szczyty leżą niżej niż tutejsza dolina. Będą głośno dawali wyraz swojemu zaciekawieniu jakże można żyć w takim płaskim kraju, gdzie na domiar wszystkiego ludzi mieszka aż kilkadziesiąt milionów. Przy wielkim modlitewnym bębnie będzie siedział mnich o pomarszczonej twarzy. A po jednym z dziedzińców włóczyć się będzie kogut, którego ubarwienie będzie się pysznie komponować z ozdobami klasztoru.
W dość ciemnych wnętrzach, wśród drewnianych słupów przesuwać się będziesz wśród posągów. W świątyni mogą być mnisi, ale mogą tylko pozostać poduszki, na których siedzieli, a może tylko krzątać się kilku młodych mnichów i sprzątać. Przed ołtarzami będą stały wota wykonane z masła, które pomału będą tracić swój kształt przypominając, że nic nie jest trwałe na tym świecie. A wokół będzie się roznosić zapach maślanych świeczek palących się przed posągami.
I właśnie te świeczki są największym zagrożeniem dla dzongów! Bywa bowiem, że taka świeczka przewróci się, a wtedy cały klasztor błyskawicznie staje w ogniu! Leżący w ruinie Drukyel Dzong, nieopodal Paro jest przykładem tego co zostaje po takim kataklizmie. Ten ostatni klasztor na drodze do Tybetu, ongiś twierdza osłaniająca dolinę przed nadejściem wroga z północy, spalił się od ognia małej maślanej lampki w 1951. Dziś można przejść się już tylko po porośniętych krzewami murach.
Mianem najwspanialszego dzongu określa się budowlę w Punakha, u zbiegu rzek Mo i Pho. Klasztor powstał w XVII wieku (1637), ale miejsce to miało religijne znaczenie o kilka wieków wcześniej. Powstanie wiąże się z postacią Shabdrunga Namgyela, którego ciało spoczęło w klasztorze. Przez wiele lat Punakha była zimową stolicą Bhutanu. Także tutaj miała miejsce koronacja pierwszego współczesnego króla Bhutanu, Ugyena Wangchucka. Dzong jest odnowiony, prawie w pełni odrestaurowany – mury błyszczą świeżą białą farbą, budowla świeci kolorowym drewnem. Jest zachwycający od zewnątrz kiedy to widzisz silną twierdzę, która z łatwością da odpór wrogom. Jest olśniewający w środku bogactwem detali, mrowiem szczegółów i szczególików, mistrzostwem snycerki i malunku. Niewiele ustępuje mu dzong w Paro. Tu właśnie Bernardo Bertolucci kręcił sceny do filmu „Mały Budda”! Ten klasztor – nieco mniejszy od poprzedniego – wydaje się być zbudowany na planie kwadratu na skale ponad rzeką. Z jego balkonów rozciąga się wspaniały widok na miasteczko i dolinę. Budowla jest chyba nawet bardziej ozdobna niż Punakha, bo budynki wewnątrz zachodzą na siebie i masz wrażenie nakładania się kilku kolejnych filmowych planów. Dzong w Wangduephodrang jest w dużo gorszym stanie. Tutaj nie było konserwatora, tutaj często brakuje na odnowienie, tutaj nie widać świeżej farby. Ale warto obejrzeć i ten klasztor by mieć lepsze wyobrażenie jak wyglądały te fortece, jak żyło się w takim zamku.
Doczula
Thimpu i Punakhę dzieli około 70 kilometrów. Aby przejechać tę drogę samochodem należy poświęcić nawet do pięciu godzin. Szosa jest asfaltowa, ale wąska i niezwykle kręta. Pojazd musi wdrapać się serpentynami, by potem zjechać ponownie w dolinę. Naprzeciwko może jechać ciężarówka, albo wyładowana ludźmi taksówka. Czasem trafi się autobus, a czasem ktoś idzie pieszo. Miejsc do wyprzedzania nie przewidziano, chociaż widać, że w wielu miejscach trwają prace nad poszerzeniem drogi. A jest ona wycięta w skalnym zboczu i każdy metr szerokości wymagał usunięcia ton kamienia.
Najwyższym punktem tej wędrówki jest przełęcz Doczula (3050 m npm).
Thimpu jest stolicą letnią – kiedy najwyższy zwierzchnik religijny Bhutanu opuszcza miasto mężczyźni mogą już nosić cieplejszy przyodziewek pod swoim kimonopodobnym strojem. Dolina Thimpu przypomina dobrze nam znane górskie okolice naszego klimatu. Góry są wprawdzie dość wysokie, ale gdzież im tam do zaśnieżonych szczytów najwyższych Himalajów. Las tutaj jest iglasty, sosnowy. Wsie, pola, strumienie – wszystko jak u nas. Serpentynami wspinasz się pod górę. Po drugiej stronie przełęczy bardzo szybko wita cię tropikalny, wilgotny las. Najpierw wokół drogi możesz ujrzeć ogromne drzewiaste rododendrony, zwisające z gałęzi porosty. Potem pojawia się dżungla, w której ponoć ciągle można napotkać tygrysa. W dolinie na tarasowych poletkach widać uprawy ryżu. Jest dużo cieplej, jest jak w tropiku. Na samym dnie doliny leży zimowa stolica, Punakha i jej najwspanialszy w Bhutanie dzong.
Granicą gdzie wszystko się przemienia jest przełęcz Doczula.
Tuż pod przełęczą jest niewielkie schronisko i restauracja. Jeśli trafia się tam w połowie października można ponoć podziwiać jak w porannym świetle zapalają się szczyty Himalajów. Powietrze jest wówczas czyste, a wschodzące słońce zaczyna widowisko rozświetlając pomarańczowym płomieniem szare granie odległych siedmiotysięczników. Kto raz mógł to zobaczyć (a w nepalskim Nagarkott udało mi się to przeżyć!) ten wie jak niezwykłe uczucia towarzyszą obserwacji wynurzających się z ciemności słonecznych szczytów.
Na przełęczy jest chorten (kaplica, stupa), a w zasadzie centralny chorten otoczony kilkudziesięcioma mniejszymi kapliczkami. Jak to w górach – pogoda na Doczuli zmienia się gwałtownie. W drodze do Punakhi – kiedy po raz pierwszy tam trafiliśmy – chmury i mgła zakrywały cały widok. Przy powrocie do Thimpu w ciągu kilku minut mieliśmy na przemian wspaniałe widoki w pełnym słońcu, później chmury wpełzające na przełęcz, za chwilę odrobinę deszczu, potem zawieszoną nad lasami tęczę, ponownie słońce i znowu deszcz. Zza zasłony mgły pojawiały się modlitewne flagi, by zniknąć w kilka chwil później. Kapliczki wyłaniały się jak kompania wojska, które pojawia się i zaraz znika pod kamuflażem szarych chmur.
Aby szczęście sprzyjało twoim poczynaniom w podróży należy nieparzystą ilość razy okrążyć chorten zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Warto też postawić modlitewną flagę by wiatr szeptał jej tekst. Tak też i zrobiliśmy.