Barka Żuławy 2009

Druga, żuławska noga Łukasza…

Zadzwonił do mnie Łukasz Żylik z firmy Punt, która zajmuje się czarterowaniem jednostek pływających w całej prawie Europie. Nie o nim jednak będzie mowa lecz o Łukaszu Krajewskim z Jaworzna, pozytywnie zakręconym na punkcie wody, nie pitnej bynajmniej

-Jest okazja przepłynięcia się po pętli Żuławskiej. Trzeba się stawić jutro na śluzie Przegalina w Gdańsku ok. godziny 12.00, bo łódki już dzisiaj wypłynęły z Gdańska. Czy jest pan zainteresowany rejsem i czy pan zdąży? – zapytał mnie Łukasz z Punta.

– Zaraz, zaraz po kolei. O co chodzi. Kto płynie, czym płynie, skąd dokąd jak długo…

– Przyjechali dziennikarze z niemieckiego pisma BOOTE – magazynu poświęconego łodziom motorowym – aby zrobić reportaż o możliwościach żeglugi turystycznej po Żuławach. Jest człowiek z Jaworzna – Łukasz Krajewski – który zajmuje się na co dzień sprzedażą opon do ciężarówek, ale jako hobbista wodniak postanowił stworzyć małą (na razie) „flotę” jednostek turystycznych na wynajem i właśnie kilka z nich jest w Gdańsku… To takie, potocznie zwane Hausboty…

– Czy to coś na zasadzie barek we Francji czy Irlandii?

– W zasadzie podobnie tylko „okręty” trochę mniejsze.

Szybko sprawdziłem rozkład jazdy i okazało się, że zdążę. Szybka decyzja w pięć minut i zostawiając wszystko wskoczyłem do pociągu „byle jakiego” ( Krupówki- Monciak, czyli relacji Zakopane – Gdynia). W pociągu trochę się przygotowałem do spotkania z niemieckimi żurnalistami i poczytałem co nie co o Żuławach. Pierwszymi osiedleńcami na Żuławach byli Menonici, członkowie anabaptystycznego ruchu religijnego z Niderlandów, a było to na początku szesnastego wieku. Nie dziwota zatem, że lubili depresje. Zachowywali bardzo surowe obyczaje. Nie uznawali służby wojskowej, nie przyjmowali żadnych urzędów. Uciekając przed prześladowaniami tutaj, na Żuławach, znaleźli swoją nową ojczyznę. Mieli ogromną wiedzę w zakresie osuszania i zagospodarowywania żyznych, urodzajnych, podmokłych gruntów. Pracowali ciężko ale dałwało to kolejnym pokoleniom coraz większe bogactwo. Dzięki nim Żuławy nadzwyczajnie rozwinęły się gospodarczo. Niestety, większość menonitów nie ulegała rygorom totalitarnego państwa pruskiego i zmuszona była do emigracji do Rosji i Ameryki. Ci co pozostali poddali się germanizacji.

Wróćmy jednak do mojej przygody marynarskiej, na którą w konsekwencji będę Was drodzy czytelnicy namawiał.

Zdążyłem. Na śluzie stawiłem się o czasie, a łódki właśnie do niej wpływały. Jedna z nich to wygodny jacht motorowy Haber 33 Reporter z pełnymi wygodami typu prysznic, WC, kuchenka z lodówka itp., druga trochę mniejsza, też z „wygodami”. Toaleta chemiczna wewnątrz i prysznic na zewnątrz, ale z ciepłą wodą. Pierwsza z łodzi napędzana dieslem, a mniejsza przyczepnym sinikiem Yamaha. Obie łódki mają po 7 koi i zaopatrzone są w komplet rowerów do zwiedzania ciekawych okolic. Na większej zaokrętowani byli niemieccy goście, Karina i Cornelius ze skiperem (sternikiem) Jackiem Opitzem (synem znanego żuławskiego fotografa Marka Opitza), a na mniejszej ja z armatorem „floty” Żegluga Wiślana.pl – Łukaszem Krajewskim, który okazał się wspaniałym kompanem i perfekcyjnym organizatorem całej pięciodniowej wyprawy. Po prostu człowiek-komputer. Zna na trasie wszystkich, ze wszystkimi jest po imieniu i na każdego może liczyć, a żeglugą wiślaną zajmuje się dopiero od dwóch lat. Ta mała „flota” jest drugą nogą w biznesie Łukasza. Nigdy nie wiadomo – mówi Łukasz – zawsze któraś z nóg może się powinąć i wtedy pozostaje ta druga…

Wyruszyliśmy. Do przepłynięcia mieliśmy ok. 200 km. Na trasie Gdańsk – Elbląg – Malbork – Tczew – Gdańsk. Po przepłynięciu kilku kilometrów Wisłą „weszliśmy” przez kolejną śluzę do rzeki Szkarpawa, gdzie po chwili dopłynęliśmy do mostu zwodzonego w Drewnicy. Pogoda nam sprzyjała. Ciepło, choć koniec września. Piękna Polska Złota Jesień. Pierwszy postój i… pierogi w restauracji „Szkarpawianka” 50 metrów od mostu zwodzonego. Nasz armator zamówił (20 minut wcześniej, przez telefon) pięć rodzajów pierogów (z kapustą i grzybami, ruskie, z mięsem, z truskawkami i z jagodami). Pierogi się gotowały, a my w międzyczasie szybciutko zwiedziliśmy okolicę oglądając jeden z nielicznych zachowanych jeszcze domów podcieniowych w Żuławkach oraz bardzo stary wiatrak w Drewnicy. Po tym zwiedzaniu pierogi smakowały znakomicie. „Szkarpawiankę” polecam nie tylko wodniakom, ale także zmotoryzowanym turystom. Kolejnym naszym przystankiem była miejscowość Rybina z dwoma mostami zwodzonymi (jeden łączy rzekę Szkarpawę z Wisłą Królewską, a drugi z Tugą) oraz poruszanym ręcznie obrotowym mostem kolejki wąskotorowej, która łączy Nowy Dwór ze Stegną, Mikoszową i Sztutowem. Wszystkie te mosty są obsługiwane przez pana Mirosława Narlocha (ojca siedmiorga dzieci!), z którym bardzo szybko zaprzyjaźniliśmy się. W Rybinie spędziliśmy wesoło pierwszą noc. Raniutko, zwiedziliśmy bardzo starą, ale „jarą” stację pomp odwadniających Żuławy, o której opowiedział nam jej opiekun – Zdzisław Leończyk, następnie wyruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku Elbląga. Po drodze podziwialiśmy dziką przyrodę, kormorany, czaple w dużej ilości, rybitwy, kaczki i Salvinię – paprocie wodne pod ścisłą ochroną – tworzącą zielone dywany na wodzie. Po przepłynięciu rozlewiska łączącego Tugę i Kanał Panieński z Zalewem Wiślanym skierowaliśmy się do Elbląga. Tam zacumowaliśmy w marinie Wodnik, nie odmawiając sobie wieczornego spacerku łodzią do centrum Elbląga. Robi to wrażenie. Rano zabrał nas na małą krajoznawczą przejażdżkę samochodem Marek Opitz. Zwiedziliśmy – a jest co! – Nowy Dwór Gdański i małą miejscowość Cyganek gdzie jest kościół i cmentarzyk mennonicki, a także dom podcieniowy, który odrestaurowuje osobiście fan Żuław, fotograf Marek. Po powrocie na okręty wyruszyliśmy mijając dwie śluzy do Malborka. Zacumowaliśmy przy restauracji na barce, vis a vis zamku Malborskiego. Nawiasem mówiąc, w tej restauracji na barce, zjedliśmy na kolację wyśmienitego sandacza z pieca chlebowego. W Malborku jak to w Malborku. Kilkugodzinne zwiedzanie zamku, odpalamy silniki i do Tczewa, do którego dotarliśmy po pokonaniu kolejnych dwóch śluz oraz ok. 20 km. rzeki Wisły. Po wpłynięciu na Wisłę, spotkaliśmy kajakarzy z Markiem Kamińskim na czele. Okazało się, że płyną oni z Oświęcimia do Gdańska, a wyprawa ta nosi nazwę „Ekspedycja Wisła” (www.expedycjawisla.com) i służy propagowaniu Wisły, jako akwenu turystycznego. Marek Kamiński pokazał, że jest to możliwe i bardzo przyjemne, że nie tylko spływy Krutynią czy inną uroczą rzeczką. Okazało się również, że ekspedycji towarzyszy, jako ruchoma baza, jedna z łódek Żeglugi Wiślanej – Łukasza Krajewskiego – którą nieodpłatnie użyczył on ekspedycji. Dzięki tej rozgłosowi ekspedycji Kamińskiego wpłynęliśmy do Tczewa w asyście tamtejszych wioślarzy, policji wodnej i strażaków. W nowoczesnej marinie oczekiwał nas (?) Prezydent Tczewa ze świtą, oraz zastęp zuchów w czerwonych strażackich mundurkach. Było bardzo uroczyście. Nocne ognisko w stanicy u harcerzy wodnych, stare piosenki harcerskie w nowych aranżacjach oraz nocne Polaków rozmowy z Markiem Kamińskim i Jaśkiem Melą. Po spanku na łódce gdzie było nam cieplutko (łódki zaopatrzone są w gazowe C.O. co pozwala na nich pływać do „głębokiej” jesieni) zwiedzanie Tczewa, w którym na każdym kroku czuje się, że coś się nowego i dobrego dzieje. Sporo się restauruje i buduje. Jest co odnawiać! Pierwszy, rzuca się w oczy odrestaurowywany most kolejowy nad Wisłą, a potem nowiutka marina. Wysunięcie pomostu w stronę nurtu rzeki pozwala cumować statkom o długości nawet do 125 metrów. Za przystanią pasażerską, patrząc w górę rzeki, zlokalizowany jest pomost dla małych jednostek takich jak nasze. W marinie są dostępne dla wodniaków wszelkie wygody wraz z restauracja i pubem. Marina usytuowana jest w ciągu bulwarów Starego Miasta. Miło się zwiedzało, ale trzeba ruszać w dalszy rejs. Przed nami jeszcze ok. 15 km. Wisły, śluza z Wisły do Martwej Wisły, a potem most pontonowy w Sobieszowie i na koniec uroczyste wpłynięcie do mariny w Gdańsku, vis a vis znanego starego żurawia, do centrum gdańskiego Starego Miasta. Mała uwaga dla wodniaków. Most pontonowy w Sobieszowie otwierany, a właściwie uchylany jest tylko trzy razy dziennie, a w sezonie tylko sześć razy. To nas trochę spowolniło pod koniec rejsu, ale za to przysporzyło niesamowitego nocnego pływania. Płynie się obok rzęsiście oświetlonej Rafinerii Gdańskiej – Lotos, potem mija się kilka stoczni trochę mniej oświetlonych z olbrzymimi kadłubami statków na pochylniach (może ich nigdy nie dokończą…) po to, by na koniec wpłynąć w tajemnicze, pięknie i ze smakiem oświetlone Stare Miasto. Wrażenie niezapomniane. Całość rejsu – suuuuper. Przyroda, dzikość i niezapomniana przygoda, a wszystko to bez żadnych uprawnień motorowodnych czy żeglarskich.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
Rafał Król
Rafał Królhttp://rafalkrol.pl
Eksplorator światów i ikonoklasta.