Impresje 1
Impresja Pierwsza, czyli o buriackim chłopaku.
W drodze Tunkińską Doliną zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu przy skręcie do Arszanu. Postój jakich wiele. Jakieś kanapki, jakiś napitek. Zatrzymali się także i Buriaci. Podniszczona Łada, niezbyt interesujące gęby. Traf chciał, że zacząłem z jednym z nich rozmawiać. Po kilku zdaniach wstępu (skąd jesteście? jaka będzie pogoda? Itd.) już tylko słuchałem. Mój rozmówca miał dwadzieścia-coś-tam lat, złote zęby, ogorzałą twarz. Nigdy przedtem nie słyszałem opowieści, w której ktoś wyrażał tak wiele miłości do swojej ojczyzny, swojej ziemi. Bo chociaż jak każdy ponarzekał, że wszystko idzie ku gorszemu, że lasy się wycina, że planuje się puszczenie doliną rurociągu to potem już tylko było o pięknie gór, co czujesz kiedy oglądasz wschód słońca wśród szczytów, ile czasu trzeba by prawdziwie zasmakować Tunkińskiej Doliny i Sajanów. Że zdarzyło mu się już wyjeżdżać to jednak nie wyobraża sobie życia poza tym miejscem. Że nie ma piękniejszego miejsca na świecie. Że nie chce stąd już nigdzie wyjeżdżać, że step, że kwiaty, że nawet srogie zimy, a nigdzie takich już nie zobaczę. Tłumaczył mi to oberwaniec, zakapiorska morda, a ja słuchałem jak oczarowany. Bo gdzie w Polsce spotkamy ludzi, którzy prostym językiem, ale górnolotnie, wprost poetycko, a przecież bez patosu będą mówili o swojej najbliższej okolicy? Czy myśmy czegoś nie stracili? Czy jesteśmy już tak do końca racjonalni, przewidywalni, policzalni, cyfrowo opisani?
Impresja Druga, czyli o gospodyni.
Na wyspie Olchon jest wieś Chużyr. Jest w tej mieścinie zniszczony mocno port, jest nawet muzeum, hotel (bardzo syberyjski model) i turbaza, są kwatery prywatne. Prąd bywa kiedy włączą generator, bo linii nigdy nie doprowadzono. Wodę rozwozi się beczkowozem. Myć trzeba się w bani (łaźni) lub na dworzu w prowizorycznej umywalce. Kanalizacji – co oczywiste – nie ma. Podczas pobytu w jednej z takich prywatnych kwater wdaliśmy się w rozmowę z gospodynią. W domu zauważyłem kilka książek o informatyce – takie zboczenie zawodowe – no i okazało się, że nasza „chaziajka” jest nauczycielką w szkole, mają tam komputer (jeśli akurat jest prąd) i uczy dzieci także tego jak posługiwać się komputerem. Reprezentuje zatem nowoczesność, postęp, osiągnięcia techniki, bity, bajty i graficzny interfejs użytkownika. Wdaliśmy się z naszą gospodynią w dyskusję o kanalizacji. Że niby dlaczego jej nie ma, dlaczego nie ma nawet prostego wodociągu, że to proste, że łatwe, że byłoby wygodniej, lepiej, pewnie i zdrowiej. Odpowiedź była prosta: Nie ma, bo nie ma. Nie ma, bo nie było. Nie ma, bo po co? Nie ma, bo przecież jest beczkowóz. Nie ma i już. A w ogóle to na Olchonie mieszka jedna Niemka, co przyjechała tutaj prosto z Niemiec i została, bo nigdzie nie było jej tak dobrze jak tutaj. I ona też nie ma wody bieżącej – a przecież jest szczęśliwa. Co kończyło dowód. Sprzeczność? Ale nie na Syberii. Sprzeczność? A może wcale nie?
Impresja Trzecia, czyli urodziny Wołodii
Tak się złożyło, że wraz z polską grupą tę samą wycieczkę odbywała grupa rosyjska. Moskwiczanie. Siódemka ich była i przewodniczka. No to poznaliśmy się, przypomnieliśmy sobie resztki szkolnego rosyjskiego, nawet trochę zaprzyjaźniliśmy się, choć pewien dystans pozostawał. Aż przyszedł dzień, w którym Wołodia zaprosił nas na urodziny. Zapadał zmierzch, rozłożyliśmy na stołach w turbazie trochę jedzenia, błysnęła w szkle „Gwiazda Bajkału”, uśmiechnęły się z talerzy ogórki. Wznieśliśmy jeden toast, potem drugi. Jako, że my po rosyjsku raczej słabo, a oni po polsku w ogóle, więc skoncentrowaliśmy się na opowiadaniu anegdot. I tak w języku ogólnosłowiańskim, dopowiadając rękoma to co język wymówić nie potrafił, opowiadaliśmy sobie dowcipy. I okazało się, że znamy te same historyjki, te same żarty, a język nie jest żadną przeszkodą. A kiedy zrobiło się zupełnie ciemno Rosjanie zaśpiewali. Tak jak chyba tylko oni potrafią. Czasem na głosy, czasem solo – ale zawsze z sercem, z całą duszą na wierzchu. A my, Polacy, naród w gromadzie słabo muzykalny, tylko słuchaliśmy zafascynowani, że tak można. I że grupa ludzi, która nigdy ze sobą wspólnie nie śpiewała, nigdy razem nie ćwiczyła może tak ślicznie, tak przejmująco oddać melodię. Nad nami lśniły syberyjskie gwiazdy, wokół było ciemno i cicho. Dzięki wam za ten wieczór!!
Post scriptum: Kiedy już w wiele tygodni później wymieniałem się mailami z jedną z dziewczyn napisała mi, że oni też czuli jak bardzo nam się podoba ich śpiew. I wtedy jeszcze bardziej się starali. I wyszło fantastycznie!