Spitsbergen ekspedycja.
Spitsbergen to wyjątkowy cel. Wiszący tuż pod północnym Biegunem kawał Arktyki dostępny z Europy. To cały skomplikowany labirynt gór i fiordów połączony nie występującymi prawie nigdzie indziej lodowcami sieciowymi. To okrutne królestwo wielkich zwierząt, w wodzie orek i morsów a na lądzie niepodzielna domena niedźwiedzia polarnego. Skrajne warunki termiczne i do tego mnóstwo wilgoci wiszącej w powietrzu mimo silnych mrozów. Dzień i noc polarna, zaledwie dwumiesięczny okres wegetacji. Najwyższa roślina, zresztą botanicznie rzecz ujmując drzewo, jakie tu rośnie nigdy nie jest większe niż 2 cm ( Brzoza karłowata – Betula Nana). To piękne ale i ekstremalnie trudne miejsce do życia. Góry wyrastają tu wprost z morza. Mają po 1200 wysokości ale to istne kolosy. I tak tu jest ze wszystkim – wielkie skrajności.
Verlegenhuken to stare marzenie jeszcze z czasów pierwszej wyprawy na Spitsbergen w 2001 roku. Chciałem dotrzeć na ten przyladek, i coś skończyć, coś co zacząłem w 2001 i co nie dawało mi spokoju, męczyło mnie w jakiś sposób. W 2012 pojawiła się okazja na skutek, jak to często bywa wielu zbiegów okoliczności. Zorganizowanie wszystkiego samemu to było wiele miesięcy ciężkiej pracy, projektowania sprzętu, tworzenia udogodnień, wklepywania koordynatów do gpsa i rozwiązywania problemów które mogą przytrafić się podczas trwania ekspedycji.
W tym czasie na Szpicbergenie wyjątkowo działały aż trzy inne polskie ekspedycje. Kobieca wyprawa na Newtontoppen która wyruszyła w połowie marca oraz mniej więcej w samym czasie męska czteroosobowa Torell Expedition która chciała dojść do Hornsundu do Polskiej Stacji. Był jeszcze Norbert Pokorski ( mój parnter z Trawersu Grenlandii, znakomoity i doświadczony polarnik) który również planował poruszać się na południe prowadząc jakiś ludzi. Los chciał że „otarłem się” o wszytkie trzy ekipy. Przed wyruszeniem w trasę kiedy odwiedzałem tzw „Polski Domek” zastałem tam ekipę Torella, która nie zrealizowała celu wyprawy a którą zwieźli skuterami kilka dni wcześniej.Teraz leczyli odmrożenia, odkarmiali się i czekali na transport do kraju. Kiedy suszyłem się we Fredheim po wpadnieciu do morza bodajże pięć dni później, przyjechał przewodnik po depozyt bagażu kobiecej wyprawy. Jak się okazało kobiety przez ostatnie dni poruszały sie bardzo wolno, zdobyły szczyt Newtontoppen ale nie bedą wracały o własnych siłach tylko zdecydowały się na wynajęcie skuterów. Natomiast trzy tygodnie później kiedy ja wracałem skuterami po osiągnięciu celu swojej wyprawy, w ogromnej dolinie Adventdalen niedaleko Longyearbyen mignął mi Norbert wraz ze swoim towarzyszem. Jak się potem dowiedziałem szarżujące na południu lodowce i otwarta woda nie puściły Norberta na południe, więc wrócił do Longyearbyen i wyruszył na północ.