27.04.2012 r Krol ze Szpicbergenu – czyli sukces Berghaus Arctic Challenge i news od konca

27.04.2012 r Krol ze Szpicbergenu – czyli sukces Berghaus Arctic Challenge i news od konca

Witam serdecznie! To może zacznę od końca… Przylatuję do kraju na lotnisko Lech Walesa w Gdańsku 29.04 o godz 15.20 lotem z Kopenhagi. Właśnie co zostałem zwieziony eskadra skuterów znad zatoki Mosselbukta do Longyearbyen. Taki transport to cala operacja, bo skutery muszą mieć dodatkowe sanie, na nich zapasy paliwa  ( ponad 150 litrow na kazdy skuter) a i do tego w połowie drogi pod Newtontoppen założono depozyt z paliwem. Pewnie wiele osób zastanawia sie "dlaczego tak to wszystko wyszło"?. Pokrótce – Gubernator rekomendował mi jako miejsce dobre do przejścia fiord Tempelfjorden i lodowiec VonPost. Kiedy tam dotarłem, okazało się ze nie ma szans na przejście bo wszystko rozmarzło. Ale coś mnie podkusiło i następnego dnia próbowałem się jednak przebić przy brzegu. Niestety trafiłem na stromy stok, sanki wpadły mi do morza. A na dodatek żerujący tam niedźwiedź ( ale to juz inna historia). Straciłem część żarcia i ciuchów oraz niestety paliwa. Doczłapałem się do chatki Fredheim i… tu powstał dylemat czy isc dalej wiedząc ze zabraknie gdzieś czasu, jedzenia i paliwa, czy wrócić do Longyearbyen i złapać samolot do domu. Zdecydowałem się iść dalej, choć oznaczało to nie tylko stratę kilku dni ale niewyobrażalny wysiłek. Trasa miała bowiem iść nisko, po fjordach i przez niskie przełęcze i lodowce bo osoba samotnie wędrująca ciągnie po prostu dużo więcej. Wiec okazało się ze jedyna droga na Verlegenhuken to ta najgorsza, naokoło i bardzo wysoko. Tu mały przykład: sanie ważyły pod 90 kg i ja to musiałem wciągnąć np na lodowiec Trinity Halbreen z wysokości 500 na 1100 m. Takich przeniosek miałem kilka. 90 kg, to mniej więcej pralka podczas prania. Wciągnijcie ja chociaż na 10 piętro (35 m). Ale Trinity Hallbreen był już przy końcu. Zresztą na jego szczycie wpadłem do szczeliny. Dalej było najgorsze 5 dni na płaskowyżu Asgardfonna. Przez 5 dni szedłem przy zerowej widoczności i wietrze od 50 do 100 km/h. Składanie i rozkładanie namiotu w takich warunkach to istna loteria czy połamie się maszty, czy utrzyma płachtę. Do tego kompas na jedne ręce i jedyne co się widzi to czubki nart. A wiatr wiał tak ze nie było nawet wiadomo gdzie góra a gdzie dol. Po tych 5 dniach zejście do doliny Mosseldalen i dojście do chatki Polheim nad zatoką Mosselbukta. A tam ostatnie 25 km ale i ogródek z niedźwiedziami. Wykończony po Asgardfonnie ze stopami w fatalnym stanie zostawiłem sanie w Polheim i 23.04 z plecakiem pełnym słodyczy i amunicji zrobiłem na nartach prawie 50 km na Verlegenhuken i z powrotem. Potem zostawało już tylko zadbać o stopy żeby nie wdało się zakażenie i zorganizować sobie powrót, co tez graniczy z cudem bowiem na Szpicbergenie jest teraz szczyt sezonu, a w sobotę 26.04 bieg narciarski odpowiednik naszego Biegu Piastów i pol Skandynawii chce w tym uczestniczyć. To tyle na szybko, pozdrawiam wszystkich z Longyearbyen. Rafal.